wtorek, 27 grudnia 2011

Znam cię na pamięć


Znam cię na pamięć
Kawałek po kawałku
Pamiętam Twoje ciepłe oczy
Twój delikatny dotyk.
Teraz się zmieniasz
Nie jesteś tym, którego znałam
Wspomnienia wyblakły
A Ty odszedłeś
Bo byłam dla Ciebie wciąż taka sama
Niezmienna.
Cicha i nieśmiała.
Mogłeś się nie zmieniać
Wtedy wciąż byś mnie kochał.

Inne spojrzenie


Myślałam, że was znam
Myślałam, że znam samą siebie
A zawiodłam wszystkich
Swoją ignorancją, swoim egoizmem.
W swoich oczach byłam najlepsza
W oczach innych bardzo samolubna.
I teraz tak się zastanowić
Kto tu ma rację?
Obstawiałabym przy swoim
Jednak nie o to chodzi w tej grze.
Tu ja się nie liczę
Nie liczy się moje spojrzenie na świat
Ale to, jak widzą mnie inni.

Zakazana part 2.



Nie chciałam wstawiać wcześniej, inaczej byłoby tego za mało. Ale teraz już jest. ;3



Wszystko go bolało.
Damon poruszył się delikatnie, a mimo to całe jego ciało przeszła fala bólu tak silnego, że nie mógł zrobić większego ruchu. Pod sobą czuł jakiś materac, bynajmniej nie miękki, ale dobrze, że przynajmniej na czymś leżał. Oczy miał zamknięte, nie wiedział gdzie jest.
Wróciły obrazy z... ile to czasu minęło? Kiedy był ślub? Pamiętał Honoratę w sukni ślubnej, zmierzającą w jego stronę. I Juliette, która patrzyła na niego tęsknie. Tak bardzo chciał wtedy do niej podejść! Pokusa była nie do opanowania. Właściwie nie wiedział, czemu tego nie zrobił. Może sprawił to widok Honoraty, która tak bardzo go kocha? Może widok matki, która mimo surowości jednak go kocha i chce dla niego wszystkiego, co najlepsze?
- Obudziłeś się? – Gdzieś niedaleko od siebie usłyszał kobiecy głos. Nie należał on jednak ani do jego ukochanych, ani do matki, ani nawet do Claudie L’aube.
Otworzył oczy. Przebywał w niedużym pomieszczeniu, o białych ścianach. Naprzeciwko niego siedziała kobieta łudząco podobna do Claudie, ale jednak jakby starsza. Miała poważną minę, patrzyła obojętnie na wszystko. Ciemnoblond włosy miała spięte w najciaśniejszy kok, jaki Damon kiedykolwiek widział.
- Kim jesteś? – Zapytał, podrywając się z łóżka, czego natychmiast pożałował, kiedy poczuł, jak jego mięśnie odmawiają posłuszeństwa.
- Chanel L’aube – przedstawiła się, spoglądając na chłopaka.
- Ciotka Juliette i Honoraty? – Kobieta kiwnęła potwierdzająco głową. – Co się stało? Gdzie jestem? Gdzie one są?
- Ktoś nas zaatakował. Widocznie nie spodobało im się ślub Włocha z Francuską. Jesteś w moim dworku, w którym kiedyś mieszkała także moja młodsza siostra. A moje siostrzenice nie żyją – powiedziała na jednym wydechu, znów odwracając wzrok.
Niemoc. Apatia.
Świat Damona niniejszym się skończył, a on sam nie miał najmniejszego zamiaru udawać, że jest inaczej. Z jego życia zniknęły ukochane osoby. Jedyne osoby, które cokolwiek dla niego znaczyły, które były głównym elementem jego szarej codzienności. A teraz? Nie ma nic. Została wielka czarna dziura w miejscu, gdzie dotąd było jego serce. Skończyć ze sobą, to była jego pierwsza myśl.
Ale drugą było już wytropienie i zabicie tych przeklętych drani, którzy to zrobili. O tak, gorzko tego pożałują.
- Skoro już ci lepiej, to możesz iść – kobieta, która w kilku zdaniach zmieniła cały jego świat, wstała i skierowała się do wyjścia. – Twoja matka bardzo się niecierpliwiła – dodała z dziwnym uśmiechem i otworzyła drzwi.
Blond włosy Ariel sterczały na wszystkie strony w całkowitym nieładzie. Na policzkach widać było jeszcze ślady łez. Z sukni zostały same skrawki, do tego pokrwawione i przepalone. Ale przynajmniej żyła.
- Mój synek, mój dzielny chłopczyk! – Zaczęła szeptać, mocno przytulając Damona do siebie.
- Mamo, spokojnie... – Zaczął, ale matka nie dała mu skończyć.
- Teraz wyjedziemy, wiesz? Daleko stąd. Może do Australii. Albo Chin. O, a może Japonii? Zaczniemy nowe życie – kontynuowała. Damon wiedział, że była w dużym szoku. Ale Ariel musiała się wygadać, komukolwiek powiedzieć o czymkolwiek. Taka już była.
Chłopak długo ociągał się przed opuszczeniem domu Chanel. Pewnie dlatego, że wszędzie, gdzie by nie spojrzał wisiały portrety rodziny L’aube’ów, zostawione przez nich rzeczy, czy na przykład fiolki ulubionych perfum o zapachu róż, które tak kochała Juliette. Niezauważenie jeden z flakoników schował do kieszeni, tak na pamiątkę. Oraz na znak przysięgi o zemście.
Ariel pożegnała się z Chanel, obiecując zostać w kontakcie i zawołała syna. Wciąż niechętnie odszedł razem z nią daleko od miejsca, które tyle dla niego znaczyło, gdzie umarły najbliższe jego sercu osoby, które odmieniły jego życie.

Chanel cicho zamknęła drzwi i opadła się o ścianę.
Mimo, że bardzo często kłamała, to teraz przyszło jej to zbyt ciężko. Współczuła chłopakowi. Naprawdę kochał Honoratę. Cóż, przynajmniej to okazywał, bo Chanel znała prawdę. Wiedziała też, że jej siostrzenice żyją i są u brata Christiana. Zaplanowała to z nim i mogła to z dumą powiedzieć.
Francuskie wampiry myślą, że ich młoda przyszła – niedoszła władczyni nie żyje. To będzie dla nich strasznie smutne, kiedy okaże się to nieprawdą. Chanel uśmiechnęła się na tę myśl. Damon znikł z życia Juliette. Teraz dziewczyna może się skupić na tym, do czego się urodziła. Ale za kilka lat. Kiedy już przeboleje śmierć rodziców. I znajdzie męża.

Juliette z trudem piła krew z szklanego kieliszka. Miała teraz ochotę zapolować, i to na nie byle kogo – tych wrednych zabójców, łowców czy jak im tam. Chociaż to, co w tej chwili piła nie było nawet takie złe. Ale prawdziwa krew, którą wampir sam zdobędzie ma w sobie coś jeszcze, jest podsycona adrenaliną. I tego właśnie teraz brakowało dziewczynie.
Ukradkiem oka patrzyła na Honoratę. Ta popijała krew z takiego samego kieliszka, wpatrzona w okno. Wiele, wiele łez płynęło po jej policzkach.
Wszystko, co kiedykolwiek dla niej – właściwie, to dla nich obu – się liczyło już nie istnieje. A tu, w tym wielkim, cichym i ponurym domu było tyle pamiątek po tym, już dawnym życiu. A to obrazy przedstawiające całą rodzinę, a to pokoje, w których zawsze spali, kiedy tu przyjeżdżali, a to jakaś zapomniana dawno rzecz jak sukienka, łańcuszek czy perfumy. To wszystko zmieszane z sobą powodowało nieznośne kłucie w sercu, które rozsypywało się na miliardy kawałeczków, których nie można już było złożyć w jedną całość nie powodując żadnej rysy.

Giovanna podeszła cicho do Juliette i zaczęła powoli rozczesywać czarne loki kuzynki. Dziewczynka zawsze uważała, że to pomaga. A z resztą zawsze, kiedy wujek z rodziną przyjeżdżał, to ona miała pod ręką szczotkę. Dla Honoraty i Juliette zawsze to było miłe i relaksowało, jak te małe rączki dotykały ich głów, wpędzając je w błogi stan.
Ale dziś było inaczej, Giovanna czuła to. Kuzynki się nie rozluźnią, to pewne. Mała dobrze wiedziała, co się stało. Tata nigdy przed nią niczego nie ukrywał, bo po prostu bał się, że gdy będzie miał tajemnice, to jego jedyna córka odsunie się od niego, tak samo jak jej matka. Może właśnie jej geny po matce wiedziały, co dziewczynka ma robić.
Mała wzięła dzbanek z krwią i podeszła najpierw do jednej, a potem do drugiej kuzynki. Obie lekko, jak przez łzy, uśmiechnęły się, kiedy w ich kieliszkach znów było pełno czerwonego napoju. Dziewczynka nalała też sobie i upiła łyk. Ojciec nigdy nie miał smaku do krwi, a przecież był wampirem od wielu lat. Nigdy nie potrafił zdobyć czegoś innego niż to paskudztwo, które teraz Giovanna piła.
Popatrzyła jeszcze raz na kuzynki. Żadna z nich nie miała najwidoczniej żadnych chęci by porozmawiać. Ich strata, stwierdziła Giovanna. Dopiła resztę krwi i wyszła z pokoju. Poszła schować się w dawnym pokoju matki, byleby nie patrzeć na Jessicę.

Honorata poniosła wzrokiem na świat za oknem. Była ciemna noc, burza. Na niebie ani jednej gwiazdy, jakby wszystkie się wypaliły, jakby nie miały siły świecić. Tak jak ona. Straciła Damona i szansę na szczęśliwe życie. Straciła matkę, ojca i najmłodszą siostrzyczkę. Ich dom prawdopodobnie legł już w gruzach, albo został spalony.
I tak wiedziała, że życie od dawna nie jest po jej stronie, ale żeby coś takiego? Czy ten w Niebie, nazywany Bogiem, uprzywilejował sobie tylko zwykłe istoty ludzkie, a na paranormalne rzucił same przekleństwa? I On zwie się Wszechmogącym Ojcem, kochającym wszystkich i wszystko? Stek zwykłych bzdur. Żaden Bóg nie istnieje, ludzie na pewno sobie to wszystko zmyślili, żeby czymś zastąpić starożytne mity o stworzeniu świata. Ludzie są nieszczęściem świata, Honorata była tego pewna w stu procentach. Ale cóż, w końcu są i żyją, ale nie wiadomo po co.
Z uśmiechem patrzyła na maleńką Giovannę, jedyną osobę, która potrafiła ją rozweselić. Dziewczynka wychodziła właśnie z pokoju, bo ani Honorata, ani Juliette nie miały ochoty o niczym rozmawiać, ale czy można je za to winić? To naturalny odruch, zamknięcie się w sobie.
Nagle wspaniały pomysł wpadł Honoracie do głowy i prawie upuściła kieliszek. Odwróciła się zadowolona do siostry.
- Juliette? – Spytała niepewnie.
Jej siostra coś mruknęła.
- Skoro już tu jesteśmy, to sprawmy, żeby choć jedna osoba z rodziny była szczęśliwa. Zauważyłaś, jak Giovanna nie cierpi Jessiki? Możemy tą kobietę wygonić od stryjka, jemu też to dobrze zrobi. Nam przy okazji też. Wchodzisz w to?
Podczas kiedy Honorata opowiadała o swoim planie, na twarzy Juliette pojawił się najpierw nieśmiały, a potem coraz większy uśmiech. Pokiwała radośnie głową, zgadzając się.
- To kiedy zaczynamy? – Spytała po chwili Juliette, dopijając resztę krwi i wygładzając sukienkę, którą dostała od Giuseppe’a.
- Jak najszybciej. Potem stąd wyjeżdżamy – odpowiedziała Honorata, wykonując te same czynności, co siostra.
Julie powiedziała siostrze „Dobranoc” po czym poszła do swojej sypialni. Zawsze zajmowała ten pokój, kiedy przyjeżdżała tu z rodziną. Ściany miały ciepły, brązowy kolor. W kącie stała toaletka, w drugim biurko, a w trzecim szafa. Na środku stało łóżko, drewniane i solidne, ale tak dobrze się na nim spało, nawet dla wampira było idealne.
Juliette podeszła i usiadła na materacu. Delikatnie wzięła do ręki starego, lekko wymiętego pluszaka. Misiek nie miał jednego ucha, jedna z łapek była lekko naderwana. A mimo to dziewczyna mocno przycisnęła go do piersi, a w jej oczach pojawiły się łzy, nie wiadomo czy bólu, czy raczej ulgi. Dziewczyna powoli kiwała się w przód i w tył.
Przez chwilę pomyślała, że może jej się to tylko śni. Może Damon zaraz tu wejdzie i ją przytuli. Może zaraz wpadnie tu Cornélie i poprosi o bajkę. Może zaraz wejdą tu rodzice i powiedzą jej, że jest już nowy członek rodziny.
Juliette wyobraziła sobie tę scenę. Papa obejmuje maman, która trzyma na rękach małe enfant. Oboje uśmiechają się radośnie, podają enfant po kolei każdej córce. Małe uśmiecha się, dotyka małymi rączkami członków swojej rodziny, jakby ich witało.
Ale po chwili przyszła brutalna prawda. Oni nie żyją. Enfant nigdy się nie narodzi, Juliette nigdy nie będzie go trzymać na rękach, nie będzie patrzeć, jak dorasta, jak zakłada rodzinę. Nie będzie uczyła go chodzić ani mówić, nie będzie się z nim bawić. Nigdy go nie pozna, tak samo jak ona nie pozna jego. Nikt go nie pozna. To niesprawiedliwe.
Nigdy już nie zobaczy Damona, nie poczuje jego ramion, które ją obejmowały, nie dotknie rąk, które ją dotykały, nie spojrzy w jego oczy, które patrzyły na nią z uwielbieniem i miłością. I oboje nigdy już nie powiedzą Honoracie prawdy. Nawet sama dziewczyna nigdy nie odważy się tego powiedzieć.
Coś wiele jest tego nigdy, pomyślała Juliette, ścierając powoli łzy.
W końcu powoli, z trudem, zasnęła, czekając na świt.

Za ścianą Honorata usiadła na swoim łóżku i popatrzyła w sufit. Jakoś nie miała ochoty zasnąć, chociaż była już późna noc. Wciąż miała przed oczami obrazy, których się bała, a które naprawdę widziała. Na przykład, jak zabijali papę. Nie dość, że wbili mu kołek prosto w serce, to jeszcze pocięli go, a kawałki spalili na stosie, jakby był jakimś wrogiem numer jeden, jakimś czarownikiem.
Ale był jeszcze jeden obraz, który nie dawał jej spokoju. Chodziło tym razem o maman. Zanim ją zabili, ona podeszła do Honoraty, dała jakąś malutką książeczkę, pocałowała ją w czubek głowy i powiedziała „Wiem, że ty się tego podołasz. Z Juliette może być gorzej, ale nie poddawaj się. Dzięki temu będziecie wolne.
I zostawiła swoją córkę, tak po prostu. Biegła przed siebie, na oślep, aż nie złapała jej jedna z łowczyń.
Teraz książeczka leżała tuż obok niej. Dziewczyna wahała się, czy ją otworzyć, czy powiedzieć Juliette, albo czy jej może nie spalić.
Wreszcie z westchnieniem ją otworzyła. Książka była podniszczona, strona tytułowa pokryta drobnym pismem. Honorata pochyliła się i przeczytała nagłówek „Księga kobiet z klanu L’aube”. Zszokowana czytała dalej. Poniżej było wiele, wiele nazwisk. Na ostatnich pozycjach znajdowało się sześć, które znała: Chanel L’aube, Claudie L’aube – córki Annabelle L’aube oraz Honorata L’aube, Juliette L’aube, Cornélie L’aube – córki Claudie L’aube. Wszystko zapisane równo, obok siebie, w rządku.
A na samej górze... Honorata zamrugała kilka razy, sprawdzając, czy to aby nie sen. Na samym początku widniało wyraźnie imię, które słabo znała, ale wiedziała, co oznacza. Lilith. Matka wszystkich czarownic, pierwsza żona Adama z Biblii. Tyle, że Adam jej nie chciał, więc Bóg stworzył Ewę. A Lilith została odesłana do Samaela – szatana. Niektórzy mówią, że była nie tylko wiedźmą i demonem w jednym, ale także pierwszym nieśmiertelnym wampirem.
Honorata postanowiła, że powie Juliette o wszystkim. Ale nie dziś. Weszła pod zimną kołdrę i po kilku minutach zasnęła. Śniła o rodzinie, o książce i o tajemnicach. Tajemnicach, które miały właśnie ujrzeć światło dzienne.

wtorek, 13 grudnia 2011

Triquetra

Dzisiaj coś nie do końca ode mnie, ale coś, czym się interesuję. Nie miałam ostatnio zbyt wiele czasu, by coś napisać, ale w sobotę będzie go aż za wiele.


Triquetra (triquatra) - symbol wykorzystywany szczególnie w religii wikańskiej obrazujący zasadę "Cokolwiek zrobisz, wróci to do Ciebie z potrójną siłą". Często widywana jest też ringtriquetra, wpleciona w okrąg. W religii chrześcijańskiej przedstawiana jako symbol świętej trójcy.




To właśnie ten znaczek. Jeśli kogoś zainteresuje, to zapraszam tutaj, chociaż sama tylko to czytałam. 
http://www.wicca.pl/

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Poprawna odpowiedź



Na dzisiaj mam dla was tylko wiersz, i to w dodatku taki, który idzie na konkurs o uzależnieniach. Jest poprawiony przez moją nauczycielkę j. polskiego. No cóż, wolałam swoją wersję, ale jest.



Czasem tak trudno
jest się z kimś pożegnać.
Ale tobie
tak łatwo to przyszło.
Pożegnałeś się z kontrolą nad samym sobą!
Przejął ją alkohol!
Życie polega na doświadczeniach.
Niektórych rzeczy nie warto próbować,
choćby w twoim życiu było tyle zła i bólu,
presji.
Ona zniewala, przewrotnie pozwala
trwać tylko chwilę.
Używki wcale nie pomagają,
Jedynie zabijają to,
co piękne!
Dają złudne uczucie błogości,
zamykają cię w twoim maleńkim świecie.
Odcięty od wszystkich,
sam nie wiesz, co robisz.
Zrywasz to
co wiązało cię ze światem.
Żyjesz wśród ludzi,
Ale już nie dla nich.
Samotny, pogrążony w otchłani
nałogu.
Napoju krwiopijcze procenty
- jesteś wniebowzięty.
Przyjaciele trwają przy tobie.
Poruszyli niebo i ziemię,
aby wyrwać cię z uzależnienia
i tchnienia
dać ci życie.
Kiedyś byłeś inny.
Co się stało z tamtym człowiekiem?
Co odebrało ci godność?
Poprawna odpowiedź: alkoholu siła.
Ona ciebie wyuczyła
przepisu na świat.
Lecz z tej wiedzy – koleżanko, kolego
nie otrzymasz stopnia celującego.

Jeśli się dostanie, to jestem wniebowzięta.

niedziela, 4 grudnia 2011

Muzyka


Zapomnienie, kojące brzmienie
Dzięki niej mogę naprawdę poczuć się sobą
Nie plastikową lalką, którą jestem przy ludziach
W samotności wszystko wydaje się takie...
Ważniejsze. To dobre określenie, ale nie oddaje tego,
Co teraz czuję
Melodia obejmuje mnie swoimi niewidzialnymi skrzydłami
Te tony stają się coraz bliższe mojemu sercu
Coraz bardziej łączę się z nimi
Nie przerwę tego
Nie teraz
Gdy tak bardzo ich potrzebuję.

Tajemnica przyjaźni part 1.



Dzisiaj zacznę od czegoś spokojniejszego, nieparanormalnego. Historia zaczyna się rozstaniem dwóch najlepszych przyjaciółek - Tru i Megan, ponieważ jedna razem z rodzicami wyjeżdża dość daleko od miejsca, gdzie dotychczas mieszkała. A jak się to pięknie rozwinie, sami zobaczycie za kilka (?) dni. ;D



To był letni, zwykły wieczór. Ostatni wieczór tego lata.
Siedziałam na plaży, wdychając słone powietrze i rozmyślając, co będzie, kiedy stąd wyjedziemy. Bo musieliśmy wyjechać. Mimo, że spędziłam tu trzynaście lat, to teraz tata dostał wspaniałą ofertę pracy w Los Angeles. To znaczy koniec pobytu tutaj.
Włożyłam nogi głębiej w piasek i patrzyłam, jak się przesypuje, jakby było to niezwykłe odkrycie. Niedługo mi tego piasku zabraknie. Zabraknie mi szkoły. I przyjaciółki. Mojej Megan.
Znam Meg całe trzynaście lat. Razem się wychowałyśmy i nie mamy przed sobą żadnych tajemnic. A teraz mamy tak po prostu żyć oddzielnie? Nie wiem, czy wytrzymam.
-Tru! – usłyszałam za swoimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam Megan biegnącą w moim kierunku.
-Hej Meg – odpowiedziałam, ocierając łzę spływającą wolno po policzku.
Megan już doszła do miejsca, w którym siedziałam, sama się przysiadła i objęła mnie ramieniem, delikatnie głaszcząc mnie po schnących do końca włosach.
-Tru, nie martw się. Za kilka miesięcy się zobaczymy. Przecież wiesz.
-A co, jeśli o sobie zapomnimy? O naszej przyjaźni?
-Jeśli jest to prawdziwa przyjaźń, a ja wiem, że tak, to na pewno o sobie nie zapomnimy – odpowiedziała.
Dalej nie byłam przekonana. Ukradkiem wciąż patrzyłam na przyjaciółkę. W jednej chwili była dla mnie zupełnie obcą osobą. Co będzie, jeśli wyjadę? Czy o sobie zapomnimy? Jeśli do tego stopnia się zmienię... nie chcę. Nie chcę zapomnieć.
-Tru, nie płacz – usłyszałam cichy głos Meg. Ona sama też płakała.
-Córcia, jedziemy! – Brzegiem plaży szła moja mama. Kawałek w range roverze siedział już mój tata.
Czyli to koniec. Już naprawdę. Złapałam spojrzenie przyjaciółki. Potem szybko zerknęłam na piasek pod starym drewnianym pomostem, gdzie była zakopana nasza obietnica przyjaźni.
I weszłam do samochodu, rozpoczynając nowe życie.

sobota, 3 grudnia 2011

Odrodzone part 1.



Więc tak: kolejna dziś notka - mam dobry humor. Jest to historia... a, może jeszcze Wam tego nie zdradzę, w końcu to początek, który będzie później kluczowy w tej opowieści. Trochę pomysłu podebrałam z Świat Nocy: Zaklinaczka L. J. Smith, jednej z moich ulubionych autorek książek. No, miłego czytania, chociaż niedużo tego. ;D



- Tak mi przykro, Hellewise – powiedziała Maya, zmierzając w moją stronę z Atame w ręce.
- Mayu, to nie musi się tak skończyć – wyciągnęłam do niej błagalnie ręce, chociaż prawda była taka, że jedna z nas musiała zginąć.
- Byłaś świetną siostrą i Matką. – Powiedziała powoli Maya, ważąc delikatnie każde słowo.
- A tobie nie wyszła rola Dziewicy. Na co ci ta nieśmiertelność? Na co te zabójstwa małych dzieci z naszego plemienia?
- Tylko ten sposób się nadawał. Proponowałam ci, żebyśmy zrobiły to razem. Ale byłaś zbyt zapatrzona w Hekate i w Matthew, żeby zauważyć, że cokolwiek się ze mną dzieje.
- Zabiłaś własną matkę i tego, którego obie kochałyśmy. Wybiłaś większość naszego plemienia, a na dodatek nosisz w sobie kolejnego potwora.
- Moje dziecko nazywasz potworem?! Jak śmiesz?! Ja przynajmniej będę mieć potomka, a ty nie masz już nikogo! – I z tymi słowami rzuciła się do mojego gardła.
W ostatniej chwili wbiłam w jej serce drewniany kołek. A następnie poczułam, jak zalewa mnie moja własna krew. Maya upadła, ledwie oddychała.
- Błogosławiona Hekate, przyjmij swoje córki w objęcia. Niech już nigdy nie będzie zabójstw w naszej rodzinie. – Wymówiłam modlitwę do swojej matki, a następnie odwróciłam się do Frozen, która trzymała na rękach moją malutką córeczkę, której istnienie ukrywałam przed siostrą. – Frozen, proszę. Zajmij się nią. Wychowaj ją w wierze Hekate.
Dziecko zaczęło płakać.
- Obiecuję Hellewise. Niech będzie błogosławiona twoja dusza i niech odejdzie w pokoju – z jej oczu płynęły łzy ulgi, ale też smutku.
Jeszcze większy ból szarpnął moim ciałem, a moja dusza podążyła tunelem do matki.

Tak wiem, tym razem chodzi o Kobiety Ogniska, czyli mówiąc po polsku - czarownice.

Zakazana part 1.



Zacznę od czegoś, czym mogę się z całą pewnością poszczycić, a co jest pierwszym opowiadaniem, które komukolwiek pokazałam. Nosi tytuł Zakazana i opowiada historię siedemnastoletniej Juliette L'aube. Wiem, ja sama taki nick przyjęłam, ale cóż. Nie skończyłam jej jeszcze pisać. Może dlatego, że zaczęłam we wrześniu. Ale dość tej mojej paplaniny, zapraszam do czytania i zachęcam do oceniania, bo potrzebuję krytyki, może nie za ostrej, ale krytyki. Jak Wam się spodoba, to chętnie dodam więcej. ;D

Letnia, upalna noc wybudziła Juliette ze snu. Wstała, poprawiła szybko wisiorek z różyczką, który dostała od ojca i wyszła na taras. Księżycowa poświata wypełniała ogród jej maman. Jutro miała się tu odbyć ważna uroczystość, więc jej rodzice już pracowali nad przystrajaniem altany. To właśnie w niej jej starsza siostra Honorata oraz Włoch Damon Eclipse mieli powiedzieć sobie „tak”.
Mimo, że Juliette bardzo się cieszyła, to jednak w głębi ducha była... zazdrosna? Tak, to dobre słowo. Była zazdrosna, bo pokochała czarnowłosego Włocha, który nawet odwzajemniał jej uczucia, ale... Juliette chciała, żeby Honorata była szczęśliwa. Szczęśliwsza od niej. Jedna założy rodzinę, druga usiądzie na tronie Francji po rodzicach – taką przyszłość miały zaplanowaną od urodzenia, od roku 1793-1794, kiedy to się urodziły.
Obecnie jest 1811 rok, myślała z żalem Juliette. To dziwnie jest się nie starzeć, być dzieckiem wampirów i kochać wampira. Jeszcze dziwniej jest patrzeć na matkę, ojca i ciotkę, który wiele od niej wymagają. Planują każdą sekundę jej życia. Niekończącego się życia.
Nagle ciche kroki przerwały jej rozmyślania, a mocne dłonie zacisnęły się wokół jej talii. Ciepły oddech łaskotał ją w szyję. Damon. Co on tu robi? A tak, przypomniała sobie Juliette, przecież on i jego rodzice dzisiaj tu nocują, razem przygotowują ślub.
- Damon, co robisz? – Wyszeptała cicho.
- Spędzam z tobą ostatnie chwile swojej wolności – odpowiedział szeptem, jeszcze bardziej przytulając ją do siebie.
- A jeśli ktoś nas zauważy?
- Nikt nie zauważy. Od kiedy się boisz?
- Od kiedy wiem, że jutro jest twój ślub.
Damon zrobił zbolałą minę.
-Wiesz, że ja tego nie chcę. Owszem, Honorata jest fantastyczna, ale to ciebie kocham i nic tego nie zmieni, dobrze wiesz.
- Jutro ślub i moja koronacja... Nie będziemy się już wcale widywać, jeśli już, to za pośrednictwem mojej siostry, która nie będzie tego chciała.
Powoli budził się dzień, a razem z nim coraz mniej czasu zostało, myślała z żalem Juliette.
-Idź już, proszę. Ja muszę zejść do ogrodu – powiedziała szybko, odpychając Damona od siebie.
Dziewczyna szybko zeszła po marmurowych schodkach, nie odwracając się za siebie, by już od teraz zapomnieć o swoim ukochanym. Nie było to łatwe, wcale. Nerwowo zacisnęła drobną dłoń z francuskim manikiurem na obrzeżach swojej długiej, białej sukni do spania. Mimo że nie było jej zimno, to drugą ręką objęła się w pasie i cichymi krokami podeszła do swojej maman, która właśnie wkładała piękne róże do jednego z dziesiątek wazonów.
- Maman, jak to będzie? – Spytała cicho jasnowłosą, piękną kobietę, która była jej matką. – Kiedy Honorata wyjedzie?
Wyglądająca na około trzydzieści lat jej matka, która obecnie spodziewała się czwartego dziecka, przerwała wkładanie róż i popatrzyła z uwagą na córkę.
- Fille, a jak ma być? Będzie tak samo, no, niewiele się zmieni. Twoja seur owszem, wyjedzie, a ty usiądziesz na familiale tronie. Ale z siostrą będziesz się widywać, tak samo jak z nami, a ponadto będziesz się opiekować swoją kolejną seur lub frère, ale to przecież szczęście. Nie smuć się, będzie dobrze. – Dodała, widząc minę swojej córki, a następnie do wazonu włożyła kilka fioletowych fiołków, po czym dokładnie przyjrzała się swojemu dziełu.
Juliette pogładziła swoje czarne loki i ruszyła w stronę altany, gdzie na miękkiej poduszce leżał jej przyszły srebrny diadem. Obok niego leżała też kolia jej matki, która to ubierała ją zawsze na publiczne występny. Dziewczyna delikatnie przejechała opuszkami palców po diamencikach i westchnęła. Nie chciała tego całego zamieszania, nie chciała być koronowana. To było marzenie jej rodziców, a nie jej prawdziwe. Ale takie jest życie, każdy z L’aube’ów się już o tym przekonał.
- Juliette? Nie śpisz? – Za dziewczyną stała jej o rok starsza siostra, Honorata. Jej długie, proste, czarne włosy opadały na twarz. Była ubrana w długą kremową suknię, wyglądała niczym duch. Na szyi wisiał łańcuszek z wisiorkiem w kształcie fiołka.
Na rękach trzymała pięcioletnią, słodką blondyneczkę o imieniu Cornélie. Mała przecierała swoje zielone, zaspane oczy.
- Julie! – Zawołała słodkim głosikiem, wyciągając rączki do swojej siostry.
- Myszko, chodź do mnie! – Zawołała tamta, biorąc Cornélie od Honoraty. – A czemu w nie śpicie? – Spytała, patrząc wymownie najpierw na młodszą, a później na starszą siostrę.
- Jest wpół do piątej. Służące od piątej mają mnie szykować, a myszka obudziła się, kiedy usłyszała moje kroki – odpowiedziała dziewczyna.
Jedna z nich pogładziła siostrzyczkę po lśniących na złoto lokach. Druga patrzyła na obie siostry. Patrzącą była Honorata, która wyobrażała sobie siebie w tej sytuacji – ona z dzieckiem na rękach, mająca taką szczęśliwą minę... Nie, pomyślała, nawet nie wiem, czy będę mieć dzieci, a co dopiero, czy będę naprawdę szczęśliwa...
Owszem, kochała Damona. Nawet bardzo. Bo kto by go nie kochał? I właśnie to pytanie ją nurtowało. Coś, coś się działo między nim a Juliette... Coś, o czym nie widziała, a oni nie chcieli jej powiedzieć. Czemu? Czego się bali? I co może być tak straszne, że nawet unikają każdego tematu, o który ona pyta? Czemu?
- Opowiedz mi bajkę – ciche, niepewne rozmyślania przerwał cichutki głosik dziewczynki, która głęboko ziewała. Prośba była skierowana do Juliette.
- Oczywiście kochanie, ale najpierw musisz wskoczyć do łóżeczka – odpowiedziała tamta, całując siostrzyczkę w policzek.
- To ja pójdę już do siebie, przygotuję się – mruknęła Honorata i ruszyła po schodach.
Kiedy Honorata odeszła, Juliette usłyszała za sobą inne kroki. Damon.
- Cornélie, a nie powinno się spać? – Odezwał się opiekuńczym, ciepłym głosem.
- Ona opowie mi bajkę! – Odpowiedziała dziewczynka, wskazując na siostrę.
- Chętnie pójdę i też posłucham – powiedział Damon, biorąc dziewczynkę od Juliette i wysyłając jej uśmiech. – Zobaczymy, jakie zna bajki.
Po czym objął ją ramieniem i ruszyli w stronę pokoju dziewczynki.
A to wszystko, te uśmiechy i ciepły gest, widziała z okna Honorata.

Bajka opowiedziana, Cornélie śpi – chociaż jest już dobrze po szóstej rano, to dobrze, że chociaż mała dłużej pośpi. Nie będzie przeszkadzać.
Wychodząc z małego pokoiku ramię w ramię z Damonem, Juliette czuła się... dziwnie. W końcu obiecała sobie, że ma o nim zapomnieć. Nerwowo zaczęła bawić się włosami, byleby nie skupiać na nim uwagi. Przejechała drobną dłonią po czarnych, lśniących lokach po raz kolejny. Nagle zauważyła, że Damon też na nią patrzy. Zatrzymała się wpół kroku. Nie, pomyślała, nie pozwól się mu zbliżyć...
Ale było już za późno. W jednej chwili znalazł się tak szybko niej, że nawet nie zdążyła mrugnąć i zaczął ją namiętnie całować. Jej ciało zareagowało w inny sposób, niżby tego chciała, oddając z żarliwością pocałunek. Zatraciła się i zapomniała o otaczającym ją świecie. Był tylko Damon, jego umięśnione ramiona i ciepłe wargi. To jedyne, co się liczyło.
- Julie? – Dziecięcy głosik wyrwał ją z błogiego stanu, jednocześnie z hukiem przywracając ją do rzeczywistości.
Jej mała siostrzyczka stała metr od nich. Przechyliła główkę na lewy bok i uważnie się im przyglądała.
Dziewczyna jak najszybciej odepchnęła od siebie Włocha i podeszła do dziewczynki, biorąc ją na ręce. Wyszły z korytarza, nim Damon zdołał coś powiedzieć.
- A co wy robiliście? – Spytała słodko dziewczynka.
- Nic, malutka, nic – wydusiła przez zęby Juliette.
- Ale co to było? – Nalegała dziewczynka.
- Naprawdę nic. Ale obiecaj, że nikomu nie powiesz, dobrze? – Wydusiła dziewczyna.
- Dobrze – zgodziła się mała z uśmiechem.
Jednak Juliette zaniepokoił ten uśmiech. Wiedziała, że jej mała siostrzyczka coś knuje.
- Juliette! – Krzyknął ktoś z końca korytarza.
A tam stała Honorata w cienkiej białej halce, z podpiętymi na szybko włosami i z groźną miną.
- Myślałam, że położysz Cornélie spać, ale potem widziałam was z Damonem i chciałam sprawdzić, co się dzieje – powiedziała, podchodząc do sióstr.
- Siostro, nic się nie dzieje – Juliette uśmiechnęła się sztucznie. – Mała nie może spać, a Damon poszedł się szykować – wspomnienie o pocałunkach nie dawało jej spokoju, ponieważ wiedziała, że krzywdzi tym siostrę. – A my... szłyśmy do ciebie. Dziś ważny dzień, trzeba się szykować, po za tym miałam pomóc ci wybrać sukienkę – kolejny uśmiech nie wyszedł tak, jak chciała, ale był mniej wymuszony.
Podejrzenia Honoraty w jednej chwili wyparowały. Cieszyła się, że siostry ją wspierają, że są przy niej. Chociaż to dzień, w którym się rozstaną.
Wszystkie trzy skierowały kroki do dużego, przestronnego pokoju, który dziś zamienił się w garderobę. Wszędzie leżały lub były powieszone suknie ślubne, sukieneczki druhny dla Cornélie i pełne elegancji i powagi suknie dla Julie. Służące uganiały się od sali do Claudie L’aube – matki dziewczyn – i Ariel Eclipse – matki Damona – by wszystko było poprawne.
Julie minęła zestresowaną Gabrielle, jedną ze służek, i podeszła do wielkiego, obramowanego złotem lustra. Puściła wodze wyobraźni, zatrzymując wzrokiem odbicie pięknej, biało-srebrnej sukni ślubnej i wyobraziła sobie siebie w tej sukience, szczęśliwej u boku Damona. Z pierścionkiem od niego na palcu. Bez korony królowej. Po prostu prawdziwą siebie, taką jaką siebie widziała.
Przerwała rozmyślania o czymś dla niej nierealnym i skupiła się na teraźniejszości. Honorata usiadła na krześle przed drugim lustrem, a służki zaczęły upinać jej włosy i oczyszczać cerę. Cornélie biegała wśród swoich sukienek i krzyczała co chwilę „Chcę tę!” na widok każdej. Biedna Amelie, nie wiedziała, którą sukienkę rzeczywiście chce dziewczynka.
- Vous voulez du thé, Juliette? – Miękki głos Gabrielle był bardzo charakterystyczny, taki słodki, a zarazem pełen żalu.
- Je le voudrais – odpowiedziała Julie, biorąc od służki filiżankę.
Gabrielle oddaliła się, wyciągając z kieszeni bladoniebieskiej sukienki mały notatnik, w którym wszystko zapisywała. Niektórzy uważali to za głupie, jednak dziewczyna się tym nie przejmowała.
Gdy brązowe loki wyszły z sali, weszła do niej Ariel w całej swej okazałości. Była to kobieta wyglądająca na dwadzieścia pięć lat, o prostych blond włosach, zawsze ubrana elegancko z niezmiennym znudzonym wyrazem twarzy.
Dziś jednak była zdenerwowana. W końcu jej syn się żeni.
Pogardliwie minęła Cornélie, wciąż grzebiącą w ubraniach. Nie zwróciła zbytnio uwagi ani na Juliette, ani na służki. Dla niej liczyła się dziś tylko Honorata.
- Ładnie wyglądasz – powiedziała do swojej przyszłej synowej.
Dziewczyna miała już upięte, polokowane włosy i wybierała sukienkę.
- Merci, Ariel – powiedziała głosem pełnym uwielbienia dla przyszłej teściowej.
W tym czasie Gabrielle wróciła do sali. Nie zdążyła jednak schować notesu, i kiedy Ariel go zauważyła, natychmiast podeszła do dziewczyny, wyrwała jej notesik i rzuciła w któryś z kątów sali, mówiąc:
- Wynocha mi z tym spazzatura! I do pracy!
W oczach służącej pojawiły się łzy. Ale kobieta już się od niej odwróciła.
Juliette cicho podeszła do dziewczyny i objęła ją ramieniem.
- Ne vous inquiétez pas. – Powiedziała cicho.
Zapowiada się ciężki dzień dla wszystkich...

Po wybuchu Ariel wszyscy zachowywali się tak cicho, jakby ich nie było, włącznie z parą młodą. Claudie siłą odciągnęła ją od Honoraty i wzięła na herbatę, co miało obydwóm ukoić zszarpane nerwy. Juliette zamknęła się w pokoju i nie otwierała nikomu drzwi – jej ostateczny wygląd miał być dla wszystkich niespodzianką.
Siedziała w niedużym pomieszczeniu. Pastelowe kolory, jasne drewno i róże w wazonach dopełniały całości, a zarazem wyrażały jej osobowość. W kącie na miękkim fotelu leżała gitara. Toaletka zastawiona kosmetykami i lustro zajmowały jedną trzecią pomieszczenia.
To właśnie w tym miejscu siedziała dziewczyna. Po prostu usiadła na podłodze i wpatrywała się w swoje odbicie. Uczesana, umalowana wciąż patrzyła na siebie. A może to wcale nie była ona? To była tylko pusta lalka, która miała spełniać wymagania rodziny. Prawdziwa Juliette jest gdzieś tam w środku, nieodkryta.
Drzwi cicho zaskrzypiały i do środka wszedł jej wuj Napoleon Bonaparte razem z jej ciotką Chanel. Śmiesznie razem wyglądali. Wuj był niski, ciągle się uśmiechał, kochał życie. Ciotka to zupełnie inna bajka. Wysoka, dumna, na jej twarzy prawie nigdy nie gościł uśmiech, a krzyczeć lubiła prawie tak samo jak Ariel. Juliette była dla niej perełką w głowie.
- Dziecko, czemu nie jesteś jeszcze ubrana? – Spytała z dezaprobatą ciotka.
Dziewczyna szybko podniosła się z podłogi, popatrzyła w zimne oczy Chanel i wzięła z wieszaka sukienkę.
- Już już – powiedziała cicho.
Napoleon podszedł do niej od tyłu i pomógł zawiązać gorset.
- Nie przejmuj się Chanel. To wielki dzień, jutro jej przejdzie – powiedział jej szeptem.
Dochodziła powoli szesnasta, zapadał ciepły zmierzch. Altana rozświetlona była lampionami i przystrojona kwiatami. Leciały powoli już pierwsze takty muzyki.
To ten czas, pomyślała Juliette.
Damon stał już pod pięknym łukiem, czekając na narzeczoną. W pierwszej chwili to Juliette chciała do niego podejść, złożyć przysięgę małżeńską i razem z nim uciec jak najdalej stąd.
Jednak wuj Bonaparte złapał ją za rękę i pociągnął w drugą stronę, w stronę jej rodziców. Ojciec był widocznie dumny, trzymał za rękę swoją żonę.
Goście, czyli wampiry, spokojnie sadowili się na swoich miejscach. Gdzieś wśród nich były kuzynki Juliette, jednak ona nie widziała ich.
Służki pewnie wciąż biegają wokół Honoraty, pomyślała dziewczyna biorąc na ręce Cornélie ubraną w lawendową sukieneczkę.
Rozległy się pierwsze tony muzyki. Siostry spokojnie poszły na miejsca obok rodziców. Twarze obecnych zwróciły się ku wyjściu z domu, gdzie stała Honorata. Jej czarne włosy były dziś wyjątkowo polokowane, nie do końca spięte.  Jej długa suknia była z pewnością dziełem sztuki. Na palcu błyszczał pierścionek zaręczynowy z koronką z diamentów.
Ksiądz zajął miejsce obok Damona i kiwnął głową w stronę fortepianu. Mężczyzna siedzący przy nim zaczął grać melodię. Juliette słuchała jej z zapartym tchem. Była piękna. Przeszła jej przez głowę myśl, że właśnie taki utwór chciałaby usłyszeć na swoim ślubie.
Maman wyciągnęła chusteczkę i zaczęła ocierać oczy, patrząc, jak jej najstarsze dziecko idzie ku przeznaczeniu.
Aż nagle rozpętało się piekło.
Wszyscy krzyczeli i w popłochu uciekali z miejsc. Muzyka przestała płynąć, ojciec wstał patrząc się we wszystkie strony, jakby chciał znaleźć sprawcę całego zamieszania. Jednocześnie oddalał się od żony i córek.
Honorata krzyczy coś do Juliette, a po chwili odrażający mężczyzna uderzył ją twardym kawałkiem drewna w tył głowy. Dziewczyna puściła Cornélie, osuwając się na ziemię. Leżała wśród wijącego się wszędzie materiału poplamionej sukienki, trzymając dłoń na krwawiącej głowie i rozglądając się. Damon chce do niej podbiec, ale jego matka mocno go trzyma, nie pozwala mu iść w tym kierunku. Nigdzie nie widać ani rodziców, ani sióstr. Wszędzie jest ciemno, pali się gdzieś ogień...
Ogień? Ktoś podpala dom! Juliette z trudem stara się wstać i rusza w poszukiwaniu rodziny. Nagle jej wzrok przykuwa coś leżącego na ziemi... nie coś, ale ktoś. Łzy płyną czarnymi smugami po twarzy, kiedy odkrywa, że to Cornélie. Lawendowa sukieneczka ma już barwę szkarłatnej krwi, a w sercu tkwi kołek.
- Nie – wyszeptała. – Proszę, niech to będzie tylko sen...
Odwraca głowę słysząc krzyk maman. Wysoka, nieznana kobieta przebija jej serce kołkiem, tak samo, jak brzuch. Inni ludzie podpalają ojca. Nigdzie nie ma Honoraty.
Dziewczyna porusza się w przód i w tył, coraz szybciej. Dlaczego my, myśli. Dlaczego to musiało się wydarzyć?
Kolejne mocne uderzenie w głowę i nastąpiła ciemność w jej umyśle.

Juliette obudziła się w ciemnym pokoju. Poderwała się z ziemi. Sukienkę miała prawie całkowicie zniszczoną, a nadgarstki związane sznurem nasączonym czymś ohydnym.
- Si svegliò – usłyszała szorstki głos, po czym ktoś popchnął ją z powrotem na podłogę.
- Cani Italiani – powiedziała głosem pełnym nienawiści. Francja i Włochy nie lubiły się, można powiedzieć, że było to coś o wiele większego niż nienawiść. Mimo to cała rodzina L’aube’ów doskonale znała nie tylko francuski i angielski, ale też włoski i hiszpański. Ojciec zawsze mówił, żeby się kształcić, bo w życiu wampira na wszystko przyjdzie czas.
A teraz.... teraz jego już nie ma. Mimowolnie popłynęła pierwsza łza, potem kolejna i kolejne. Matki też nie ma. Nie ma malutkiej dziewczynki, która napełniała życie różem i szczęściem. I Honoraty też pewnie nie ma. Ani ciotki, ani wuja.
Ani Damona.
Zatrzasnęła się szlochem. Jak ona mogła go tak potraktować i to na kilka godzin przed... przed jego śmiercią? Pewnie Damon nawet nie wie, że Juliette naprawdę mocno go kochała.
- Che cosa farete di me? – Spytała swoich porywaczy.
Mężczyzna uderzył ją w twarz, policzek zapiekł. To było nic w porównaniu z bólem w jej wnętrzu.
- Zabij mnie. Na co czekasz? – Wychrypiała.
- Jeszcze się trochę pomęczysz, księżniczko – powiedziała nowa kobieta, właśnie wchodząca do celi. Mówiła płynną angielszczyzną, a wyglądem przypominała Francuzkę. Na pewno nie była z tymi mężczyznami.
- Po co wam to? I tak zabiliście wszystkich, dla których coś znaczyłam. Nic nie dostaniecie – wysyczała z bólem Juliette.
- Nie wszyscy zginęli – te jej uśmiech był do bólu obrzydliwy. – Twoja najdroższa starsza siostra żyje. Signori, wprowadźcie ją.
Dwaj mężczyźni wyszli, a po chwili wrócili, ciągnąc za sobą półprzytomną Honoratę. Dziewczyna wciąż była w sukni ślubnej, teraz umazanej krwią i brudem. Po twarzy płynęły łzy zmieszane z krwią, tym razem jej własną. Podniosła wzrok.
- Juliette – wymówiła z trudem. – Ty... żyjesz.
- Honorata – łza ulgi potoczyła się po policzku Juliette. Ona żyła, ona naprawdę tu była. Nie martwa. Jedyna osoba, która jej została w tym piekle, nazywanym światem.
- No, to jak siostrzyczki się przywitały, to posadźcie starszą obok młodszej. Tylko szybko. Szef chce ją widzieć – powiedziała blondynka wymaszerowując z pokoju.
Mężczyźni poszli za jej przykładem. Wzięli siostry między siebie i wyprowadzili. Juliette otworzyła ze zdumienia oczy. Korytarz, którym szli był urządzony tak bogato, że musiał tu mieszkać jakiś monarcha. Drewniane podłogi, ciepło czerwony kolor ścian. Lustra, drogie obrazy. Portrety surowego mężczyzny, przy którym stała, bądź siedziała mała dziewczynka.
Honorata uniosła głowę i tak samo jak siostra zaczęła przyglądać się wnętrzu.
- Juliette – wyszeptała – czy to czasem nie Giuseppe i jego córeczka Giovanna?
- Masz zwidy – stwierdziła z mocą – Giuseppe nie zrobiłby nam czegoś takiego. Honorato, przecież to nasz stryj!
- A jak wytłumaczysz te portrety?
- To może być ktoś bardzo do niego podobny. I może mieć córeczkę, która wygląda jak Giovanna.
- Zamknąć się! – Krzyknęła kobieta. – Signori, wprowadźcie je do pokoju na końcu korytarza. Natychmiast!
Spłoszeni Włosi widać czuli przed nią respekt, więc czym prędzej popchnęli dziewczyny do wyznaczonego pokoju. Ten był urządzony w jeszcze większym przepychu. A na samym środku stał właśnie Giuseppe.
Juliette poczuła się, jakby ktoś wymierzył jej policzek. Jak stryjek mógł to zrobić? Jak mógł zabić własnego brata i bratową? Oraz najmłodszą bratanicę? O co tu w ogóle chodzi? I dlaczego świat, a raczej za co świat tak bardzo chce je ukarać?
- Miłe memu serce, Juliette i Honorata, córki mego świętej pamięci najdroższego brata! Cieszę się, że już tu jesteście! – Stryj uśmiechnął się szeroko i skinął na mężczyzn. Natychmiast puścili dziewczyny, ale nie rozwiązali im rąk.
- Ty! Ty zabiłeś naszą rodzinę! Jak w ogóle śmiałeś?! Dlaczego nam to zrobiłeś?! Nie wiesz, jak się teraz czujemy?! – Wrzeszczała Honorata.
- To nie ja zabiłem Christiana i Claudie! Ja tylko was znalazłem. Ledwie żywe, ale znalazłem. – Mówił Giuseppe roztrzęsionym głosem. – Znalazłem też zwęglone ciała waszych rodziców i młodszej siostrzyczki! Wiem, jak się czujecie – powiedział już ciszej.
- Więc kto...? – Spytała zdezorientowana Juliette.
- Nie mam pojęcia. Ale jedno wiem na pewno. Musicie dojść do siebie, więc na razie tu zostaniecie. Obie – powiedział z naciskiem. – Zrozumiano?
- Jak sobie życzysz, stryjku – odpowiedziała mechanicznie Honorata.
- Jessica, gdzie jest Giovanna? – Stryj zwrócił się do wchodzącej właśnie kobiety, która kazała przyprowadzić tu dziewczyny.
- Kochanie, nie denerwuj się tak – powiedziała, przewracając oczami. – Już idzie. Bardzo chce się zobaczyć z kuzynkami.
Kochanie? Juliette wyczuła, że coś tu mocno nie gra. Giuseppe na pewno nie wiedział, w którym pokoju spędziła te kilka godzin. Trzeba trzymać się jak najdalej od Jessiki.
W tym momencie do pokoju weszła mała dziewczynka. Wyglądała może na pięć lat. Wyglądem nie przypominała ojca, lecz matkę. Miała idealnie miedziane loczki i zielone, duże oczy. Niektórzy porównywali ją do małego kotka, a ona sprytnie umiała to wykorzystać.
- Tatusiu, czemu one wyglądają tak strasznie? – Odezwało się dziecko wysokim głosem, patrząc srogo nie na ojca, lecz na macochę.
Czyli też jej nie cierpiała.
- Zaraz, zaraz będzie lepiej, malutka – odezwał się ciepłym głosem jej tata. – Jak chcesz, możesz z nimi iść – dodał.
Giovanna uśmiechnęła się promiennie do ojca, rzuciła ostre spojrzenie macosze i powiedziała słodkim głosikiem:
- To co? Idziemy?
Honorata westchnęła i pokiwała twierdząco głową. Obu dziewczynom ich kuzynka przypominała Cornélie. Nie z wyglądu, a z charakteru. Obie takie niewinne, takie słodkie, takie ciekawe... Ale jednej z nich już nie ma.
- Ehm, stryjku... Czemu mamy związane ręce? – Spytała Juliette, patrząc na Jessicę.
- Byłyście tak zawiązane, prawda kochanie? – Odpowiedział Giuseppe zwracając się do partnerki.
- Oczywiście. Tak je znalazłeś – odpowiedziała tamta, patrząc mu intensywnie w oczy, jakby chciała rzucić na niego jakiś urok, jakby chciała mu coś wpoić. - Dość pytań. Idźcie już. Musicie się odświeżyć, przebrać i musicie koniecznie coś wypić, mam rację? – Spojrzała na nie dziwnie, jakby to ostatnie ją co najmniej... Obrzydzało. Ale to przecież niemożliwe. Przecież ona musi być wampirem.
- Przyniosę wam później trochę krwi. Następnie opowiecie mi, co się stało – i stryj wygonił je z pokoju skinieniem dłoni.