Juliette obudziła cicha piosenka, którą wykonywał jakiś ptaszek za oknem. Pewnie miał niedaleko gniazdko, stwierdziła dziewczyna. Melodia była słodka, ale Julie dostrzegła w niej zawarty głęboki żal. Leżała i słuchała, patrząc jak za oknem pojawiają się pierwsze promienie słońca. Czuła się, jakby miała kołek wbity prosto w serce, co wcale nie było dalekie od prawdy. W końcu właśnie tak miała skończyć.
Kiedy piosenka dobiegła końca dziewczyna postanowiła wstać z nagrzanego łóżka i wrócić z powrotem do rzeczywistości.
Usiadła przed lustrem i zaczęła rozczesywać loki szczotką. Nie rozpoznawała dziewczyny, którą widziała w lustrze. Owszem, fizycznie była taka sama, jak kilka dni temu. Ale psychicznie... To już nie jest to samo. Widać to głównie po oczach, w których kiedyś było tyle szczęścia, ciepła i miłości. Teraz jest w nich tylko głęboki smutek. I powaga, która dodawała jej kilku lat.
Usłyszała ciche pukanie, a następnie kroki. Do pokoju weszła Honorata. Miała dziwną, zmieszaną minę. Nigdy tak się nie zachowywała. Usiadła cicho na łóżku i spojrzała prosto w oczy siostry. Do piersi miała przyciśniętą jakąś książkę.
- Musimy porozmawiać Juliette.
- O czym? – Zapytała Julie, odwracając wzrok od siostry i znów rozczesując włosy.
- O maman. O tym, kim była.
- A kim była? – Dziewczyna odłożyła szczotkę i usiadła na łóżku.
- Była wiedźmą. A my też jesteśmy czarownicami. W połowie.
Dziewczyna siedziała jak sparaliżowana, nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Czyżby Honorata mówiła prawdę? Nie, to niemożliwe. Maman nie mogła być głupią wiedźmą, to bezsensowne. Czarownice należały do niższej kategorii, papa zawsze im to powtarzał. Nigdy nie wyraziłby się tak o swojej żonie.
- Honey, to nie jest dobry czas na żarty – powiedziała cicho Julie, dokładnie ważąc słowa. – Wiem, że cierpisz po jej stracie, tak samo jak ja, ale proszę, nie mów tak o niej.
- Uważasz to za żart? – Honorata położyła delikatnie książkę przed sobą i otworzyła na karcie tytułowej. – Więc co to jest?
Juliette pochyliła się i zaczęła czytać. Honorata obserwowała zmiany zachodzące na twarzy siostry. Niedowierzanie. Szok. Dokładnie to samo, co pojawiło się u niej wczoraj w nocy. Tyle, że jeszcze silniejsze.
- Jesteśmy wiedźmami pochodzącymi od Lilith? Ona nie miała przecież dziecka. Nie może być naszą babką, to nierealne.
- Ale jednak Julie! Zrozum, jesteśmy jedynymi takimi istotami na świecie...
- Które mają wymieszane geny. I to ma być dobrze? To się nie powinno nigdy zdarzyć.
- Musimy przejąć nasze dziedzictwo Juliette.
- Nic nie musimy Honorato. Tak naprawdę, to ty urodziłaś się, zanim papa przemienił maman w wampira. Ty masz najwięcej genu wiedźmy. Ty powinnaś przejąć dziedzictwo, jako najstarsza córka. Ja nic nie muszę.
- Zgoda. Ja wypowiem zaklęcie.
- Zaklęcie? – Julie popatrzyła sceptycznie na książkę.
Honorata udawała, że tego nie widziała i otworzyła książkę na kolejnej stronie. A tam, drobnym, ozdobnym pismem widniały słowa, napisane starym francuskim:
Nasza pierwsza Matko
Bogini demonów, potężna Lilith
Niech na nas spłynie
Twoja mądrość, szlachetność i piękno
Pobłogosław nas, swoje córy
Żebyśmy widziały to czego nikt inny nie widzi
Czuły to czego nikt inny nie czuje
Słyszały to czego nikt inny nie słyszy
Rozmawiały z potężnymi kobietami z naszego rodu
Były spokojne i opanowane kiedy jest to niemożliwe
Brały lekcje od tego co nas otacza
Żebyśmy nigdy się od Ciebie nie odwróciły
Rozumiały to co nam powtarzasz.
Matko wszystkich czarownic
Naznacz nas swoim piętnem!
Juliette przeczytała cicho zaklęcie zanim zdała sobie z tego sprawę. Nagle poczuła, że ktoś z nimi jest. Natychmiast chciała odgonić od siebie to uczucie, ale okazało się zbyt silne. Spojrzała na Honoratę, która zachowywała się przeciwnie: przyjmowała dary od Lilith. Spadła na nie łuna ciemnego światła, połączona ze srebrzystą poświatą. Obie usłyszały w swoich głowach cichy, zdecydowany głos, brzmiący jak tysiąc srebrnych dzwoneczków naraz dzwoniących:
- Witajcie w domu, moje córy. Jestem od dziś przy was.
Siostry spojrzały na siebie nawzajem. Juliette z odrazą na twarzy, a Honorata z nową, czystą nadzieją promieniejącą z twarzy.
- Julie, udało się nam! Widzę twoją aurę, twoją poświatę! Wiedziałaś, że błyszczysz jak diament?
- Czy ty wiesz, co najlepszego narobiłyśmy? – Spytała zdenerwowana Julie. – Jesteśmy wiedźmami! Niższą warstwą społeczeństwa Istot Ciemności! Jakimiś pokręconymi dziwadłami! Nie powiem, przyjmuję dary Lilith – imię przodkini wypowiedziała z dziwną czcią – ale nie będę z nich korzystać.
Honorata nie wiedziała, co się stało siostrze. Wiedziała tylko, że bardzo się wściekła. Ale jak można się o coś takiego wściekać? To ona przecież wypowiedziała zaklęcie. Ona wezwała Lilith, nawet mimowolnie.
Julie zaczęła szukać sukienki, którą dostała wczoraj od stryja, nawet nie patrząc jak jej siostra zabiera książkę i cicho wychodzi.
Damon nie miał pojęcia skąd jego matka wzięła ten ludzki, bezsensowny wynalazek nazywany samochodem, ale nie miał zamiaru o to pytać. Tym bardziej, że nie poznawał swojej matki. Była jakaś inna, nie fizycznie, a psychicznie. Miała obłęd wymalowany na twarzy, teraz schowany.
Mówiła cały czas o tym, jak to będzie im dobrze, gdy wreszcie wyjadą z Francji. Mówiła z pasją o tym, jak podoba się jej to auto. Cóż, Damon miał odmienne zdanie. Po pierwsze, nawet jak wyjadą to wciąż zostanie mu pustka w sercu, już na zawsze. A po drugie sądził, że zdając się na wampirze zmysły szybciej by uciekli. Ale Ariel była nieugięta.
Dziwne, ale chłopak niezbyt przejął się tym, że Marcus, jego ojciec też zginął. Nawet o nim nie pomyślał, dopiero siedząc w aucie przypomniał sobie. Jak mógł być aż tak zaślepiony bólem po stracie dziewczyn? Czy myślenie o tym zamieniało się powoli w chorą obsesję?
Odwrócił się od matki, żeby nie zauważyła jego twarzy. W jednej chwili odciął się od niej, jakby nie chciał tu nawet być. Jedyne, co mógł robić, to przeżywać na nowo swoje wspomnienia. Wiedział, że kiedyś wyblakną, ale jeszcze je posiadał.
Pierwszym obrazem, który się pojawił w jego umyśle były oczy. Zawsze mówił, że są niezwykłe i piękne. Miały idealny niebieski odcień, w którym można się doszukać topazu. Damon mógł patrzeć w nie bez końca. To właśnie te oczy przykuły jego uwagę tamtego letniego dnia, kiedy poznał Juliette.
Tamtego dnia było gorąco, nawet Damon to wyczuwał. Dwa dni wcześniej rodzice przywieźli go do Paryża, chociaż on wolał zostać w Rzymie. Razem ze starszym bratem, Jamesem. Było to dziwne imię, ale się tym nie przejmował.
Znajdowali się w ogrodzie, bardzo pięknym. Wszędzie kwitły kwiaty, ich zapach upajał każdego. Siedzieli w białej altanie, popijali francuskie wino. Ariel wyraźnie na kogoś czekała. Markus przechadzał się, oglądając zadbane klomby.
Nagle chłopak usłyszał ciche kroki, charakterystyczne dla wampirów. W ich kierunku spokojnie szła piątka nieznanych Damonowi wampirów. Na początku szły dorosłe, dalej trzy młodsze.
- Markusie, cieszę się, że już jesteście – odezwał się mężczyzna, witając się z ojcem chłopaka. – Ariel, czyżby to był wasz młodszy syn? Damon, prawda?
Chłopak skinął krótko głową. Ariel przeszyła go wzrokiem, ale nie chciała nic powiedzieć.
- A gdzie James? – Spytała kobieta.
- Claudie, musiał zostać. Wiem, że wolałby nam towarzyszyć – odpowiedział Markus. – Christianie, przedstawisz nam swoje córki?
Panny usiadły na ławce. Jedna była w wieku Damona, druga młodsza. Trzecia miała najwyżej pięć lat. Uśmiechała się do wszystkich i przytulała do sióstr.
- Pozwólcie, że wam przedstawię Honoratę – najstarsza skinęła z uśmiechem głową – Juliette – dziwny odcień oczu dziewczyny błysnął – i Cornélie – mała pomachała do Ariel.
Szybko wymienili grzecznościowe formułki. Damon zauważył, że Juliette nie spuszcza z niego wzroku. W końcu odważył się do niej podejść.
- Angelo – powiedział do niej tak cicho, że tylko oni to usłyszeli.
- Diable – uśmiechnęła się.
Chłopak w końcu spojrzał w jej oczy. Były naprawdę piękne, jakby tylko dla niego. Chciał je całować, dotknąć i sprawić, żeby nigdy nie leciały z nich łzy.
- Tak więc kiedy odbędą się zaręczyny Honoraty i Damona? – Głos Ariel zniszczył cudowną chwilę.
Damon przez chwilę patrzył zszokowany na matkę? Honorata? To niemożliwe. Nie może być? A co z tym aniołem, który obok niego stoi? Czyż nie może jej poślubić?
- Jeszcze w tym miesiącu – odpowiedziała Claudie.
- Damonie, wszystko w porządku? – Spytał Markus.
- Oczywiście ojcze. – Odpowiedział machinalnie po czym znów zerknął na Juliette. Dziewczyna nie wyglądała na zaskoczoną, a był pewny, że poczuła to samo, co on. Więc o co tu chodziło? Czy wszyscy inni wiedzieli?
- Wasze pokoje są już gotowe – powiedziała dziewczyna. – Więc możecie iść się odświeżyć. O ile się nie mylę, obiad będzie za godzinę.
Po czym odeszła od niego, wzięła młodszą siostrzyczkę na ręce i skierowała się w stronę domu.
Juliette zeszła cicho po schodach i skierowała się w stronę gabinetu stryja.
Było jej głupio, że tak potraktowała siostrę, ale co miała robić? Należą do pomniejszej grupy swojej społeczności, a były przecież na szczycie. Dlaczego maman pozwoliła im żyć w kłamstwie tyle lat, dlaczego sama w nim żyła?
Dziewczyna czuła w sobie Lilith, z czego nie była wcale dumna. Głupia wiedźma, pomyślała i w tym samym czasie poczuła ukłucie w sercu. Przeklęty demon to zrobił, chce jej pokazać, że trzeba szanować ją.
Weszła do pokoju. Ściany miały ciemny, brązowy kolor, okna były zasłonięte. Na jednej ze ścian wisiał obraz, który Julie bardzo się podobał w dzieciństwie: Giuseppe, Giovanna i Annebelle, zmarła żona stryjka. Dziewczyna uwielbiała spędzać czas ze stryjną. Ciotka była piękna, mądra, zabawna i kochała otaczający ją świat. Ten świat ją zabił, łowcy wampirów ją zabili. Bo za bardzo zaufała przyjaciółce, która ją zdradziła.
Obraz idealne oddawał dawne szczęście tej rodziny. Stryj często się uśmiechał, na portrecie miał rozpromienioną twarz. Obejmował ramieniem żonę, w którą wdała się Giovanna, na obrazie przedstawiona jako roczne dziecko. Wszystko takie jasne i miłe, a jednak okazało się, że nie takie jest życie.
- Widzę, że już wstałaś, Juliette – na fotelu Giuseppe’a siedziała Jessica. Jej głos nieprzyjemnie zadźwięczał dziewczynie w uszach.
- Gdzie stryj? – Spytała dziewczyna z odrazą z głosie.
Kobieta powoli wstała i podeszła do stolika, na którym stał dzbanek z krwią. Nalała sobie pełny kieliszek, po czym ze szklanej gablotki wyjęła drugi dla dziewczyny. Napełniła go i podała zniesmaczonej Julie, która za nic nie zamierzała tego pić.
- Wyjechał na kilka dni – po kilku minutach ciszy powiedziała Jessica. – Pewnie sprawdzić, co ocalało z twojego domu. Mam się wami zająć.
- Ty masz się nami zajmować? – Juliette prawie to wykrzyczała.
- Tak – na twarzy kobiety rozkwitł zawistny uśmiech. – W końcu od jakiegoś czasu jestem twoją ciotką, wiedziałaś o tym? I niedługo będę prawną opiekunką. Nie będziesz miała lekkiego życia, księżniczko.
- Ty ze mną także nie, żałosna kobieto, która udaje, że kocha mojego stryja, żeby tylko coś osiągnąć w życiu.
- Nie odzywaj się tak do mnie!
- Bo co mi zrobisz? Uwięzisz w lochach? Przebijesz kołkiem? Spalisz? Nigdy nie będziesz w ani jednym calu taka jak Annebelle.
- Ty ze swoim charakterem na pewno skończysz jak ona!
- Świetnie! Przynajmniej będę wiedzieć, że ktoś o mnie pamięta. A po tobie nic nie zostanie, nawet garstka pyłu!
- Nie waż się tak do mnie odzywać! – Jessica upuściła kieliszek, który stłukł się w drobny mak. Szkarłatna krew zalała drewnianą podłogę. – Masz się mnie słuchać! A teraz ci mówię: wynocha stąd!
Juliette odstawiła kieliszek i nie patrząc na Jessicę wyszła z podniesioną głową. Szła krętymi, ciemnymi korytarzami, które zawierały tyle tajemnic, tyle sekretów. Tyle bólu i łez. Dziewczyna pamiętała, kiedy jej stryjna oprowadzała ją tymi drogami po raz pierwszy. Miała może pięć lat i Annebelle wydawała się aniołem, który miał nad nią czuwać. Anioł umarł, nie dotrzymał słowa, okłamał ją.
Julie skręciła w korytarz prowadzący do pokoju ciotki. Drzwi były lekko otwarte, wokół unosił się zapach frezji. Przez krótką chwilę dziewczyna znów była małym dzieckiem, które bawiło się w tym pokoju. Było to ulotne, ale miłe i ciepłe uczucie. Juliette podeszła bliżej, jeszcze bardziej uchylając drzwi. Pokój wcale się nie zmienił, cały czas było tu miło i przytulnie.
Przy oknie stała mała osóbka, Giovanna. Dziewczynka płakała, przezroczyste łzy płynęły jej po policzkach. Wyglądała jak mały, bezbronny kotek. Taka była wewnątrz, jej skorupa otworzyła się na te kilka chwil. Mała nie pamiętała swojej matki, miała półtora roku, kiedy ta odeszła. Jessica z pewnością nie zastąpiła jej jak należało. Dlatego mała przychodziła tu, Julie od razu to wyczuła.
W tej jednej chwili Juliette zdeterminowała się, że zrobi porządek w tej rodzinie. Prawdziwy porządek, bo tak nie może być.
Honorata obudziła się, kiedy słońce stało wysoko na niebie. Wiedziała to, chociaż kotary szczelnie zasłaniały okna. Wcześniej tego nie wyczuwała, teraz wszystko się zmieniło.
Po rozmowie z Juliette długo leżała w łóżku, wpatrzona w sufit. Nawet nie wiedziała, kiedy zmorzył ją sen. Wszystko wydawało się takie inne, lepsze. Potężna dawka nadziei na lepsze jutro wpłynęła na dziewczynę kojąco. Wiedziała, że już nie jest sama ze swoimi myślami, że jest przy niej Lilith. Kiedyś była w tym miejscu jej prawdziwa maman, Claudie. Nikt nie powinien jej zastąpić, ale w końcu trzeba będzie zapomnieć o przeszłości, żyć teraźniejszością. Tak, jak zawsze mówił papa.
Wstała i ubrała jedną z sukienek, które dostała poprzedniego wieczora od stryja. Według niej były zbyt ozdobne – za dużo koronki, złotej nici, zbyt drogi materiał – ale wuj zawsze chciał, żeby miały to, co najlepsze.
Nagle coś zwróciło jej uwagę. W głowie rozległ się cichy szept, głos Julie. Kłóciła się z tą Jessiką, Honorata była tego pewna. Ale jakim cudem to wszystko słyszała?
Lilith. Odpowiedź nasunęła się sama. Tylko dlaczego ta diablica na siłę wpychała w dziewczyny coraz to nowe dary? Dlaczego nie pozwoliła im odpocząć po stracie bliskich?
Dziewczyna rzuciła okiem na podniszczoną, tajemniczą książkę, po czym wyszła z pokoju z poszukiwaniu siostry.
Damon obudził się z głębokiego snu. Była pełnia dnia. Całą noc Ariel jechała jak opętana, byleby jak najszybciej wyjechać. Jakimś cudem się jej udało; znajdowali się w dworku leżącym na granicy Francji z Włochami, u dawnych znajomych. Chłopak rozpoznał zapach świeżej ziemi i oszołamiających róż.
Wstał i podszedł do okna. Pani Tranquillo podcinała swoje ukochane kwiaty, uśmiechając się do nich. Była piękną, energiczną kobietą, wspaniałym wampirem. Aż dziw, że trzymała się z rodziną na uboczu społeczeństwa.
Drzwi za nim otworzyły się cicho i do pokoju weszła Bianca. Damon dobrze ją znał, razem spędzali w dzieciństwie wiele czasu. Spojrzał na nią i zauważył, że się zmieniła. Była o wiele wyższa, prawie tak wysoka, jak on. Czarne włosy układały się w długie loki, oczy przybrały poważniejszego wyrazu. Idealną sylwetkę podkreślała jasna, krótka sukienka. Nie widzieli się tylko dwa lata, a tu taka niespodzianka.
- Widzę, że już wstałeś – powiedziała z uśmiechem. Ten głos pamiętał ze swoich wspomnień. – Chodź do ogrodu, wszyscy już tam są.
Kiwnął głową, wciąż będąc pod jej urokiem. Nigdy nie dostrzegał, że była naprawdę ładna.
Nikt z trójki wampirów nie dostrzegł, że nadchodzą. Byli zbyt pochłonięci ożywioną rozmową na jakiś temat. Bianca pociągnęła go za rękę w stronę jabłonki, pod którą jako dzieci najchętniej spędzali czas. Dziewczyna delikatnie zerwała jeden z czerwonych owoców i zaczęła obracać go w dłoniach.
- Tęskniłam za tobą – powiedziała, odwracając się do niego. – Naprawdę mi ciebie brakowało. Zrozumiałam, że kiedy nie jesteś przy mnie, to czuję się... nieswojo. I samotnie.
- Bianca... – Zaczął Damon, ale niedane mu było skończyć.
- Damonie, proszę. Nie przerywaj mi – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Zrozumiałam, że mi na tobie zależy, naprawdę zależy. To aż dziwne, bo przecież obiecywaliśmy sobie, że się w sobie nie zakochamy. Jednak się stało.
Podeszła do niego szybko i pocałowała. Damon stał, oszołomiony nowym uczuciem, które przebiegło przez jego ciało. Bianca jeszcze nigdy nie była tak blisko, a teraz wyraźnie czuł jej wargi na swoich.
Przez chwilę zdał sobie sprawę, że nie będzie mógł wiecznie cierpieć po L’aube’ach, że kiedyś skończy się jego ból. A Bianca jest teraz na wyciągnięcie ręki, może być z nim już na zawsze, na wieczność. Dlaczego nie skorzystać?
Gabrielle oddychała ciężko. Fragmentem świadomości zauważyła, że leży pod stertą gruzu, który najprawdopodobniej pochodził ze zburzonej ściany pokoju w domu L’aube’ów. Ciężar przygniótł jej nogi i klatkę piersiową. Niemożliwością było, żeby wydostała się żywa. Złapał ją ciężki kaszel, nie mogła oddychać. Jej ręka obficie krwawiła.
Co się tu stało, myślała z wielkim trudem. To przecież nie powinno się nigdy wydarzyć. Biedna rodzina L’aube’ów, ciekawe, czy ktoś przeżył...
Ważne jednak było, że ona długo ni pożyje. Nikt nawet nie wiedział, gdzie dziewczyna się znajduje, ona sama tego nie wiedziała. Szans na życie nie było.
Zaczęła po cichu odliczanie, czekała ze spokojem na śmierć. Wiedziała, że najważniejsze fragmenty historii i wszystkie tajemnice tej rodziny są spisane, sprytnie schowane. Pokażą się, kiedy nadejdzie czas.
Niecałą godzinę później Gabrielle umarła z uśmiechem na twarzy.
- Juliette!
Dziewczyna niechętnie odwróciła się w stronę Honoraty. Coś jej podpowiedziało, że siostra wie o kłótni z Jessiką. Wie dosłownie wszystko.
- Honorato, musiałam.
- Nic nie musiałaś – wycedziła przez zęby starsza. – Jesteśmy pod jej dachem, ona jest żoną stryjka – powiedziała dobitnie, cedząc niektóre wyrazy.
- Myślisz, że jest jak Annebelle? – Julie pokręciła przecząco głową. – Nie, nie jest. Niszczy tę rodzinę, a ja zaczynam poważnie martwić się o Giovannę.
- Giovannę? A co ona ma do tego?
- Dużo, Honorato. Jessica zniszczyła cały jej świat, świat, w którym mała się wychowywała. Pomyśl, jak my byśmy się czuły w tej sytuacji.
- Ale my nie jesteśmy w jej sytuacji. Mamy gorszą. – Honorata zbierała się do odejścia.
- Łatwo zapominasz o przeszłości! – Zawołała za nią Julie, ale jej siostra już zniknęła w innym korytarzu.
Przez resztę dnia Juliette zachowywała się jak duch. Unikała siostry, okropnej ciotki oraz cierpiącej siostrzenicy. Wszystko, co się wokół niej działo było warte tyle co kurz w kominie.
Rozmyślała nad tym, co teraz. Przecież nie mogą chować się u Giuseppe’a w nieskończoność, on nie może ich wiecznie osłaniać. Przecież same powinny sobie radzić, tak je uczono od małego.
Dzień chylił się ku zachodowi, potężna tarcza słońca świeciła pomarańczowym blaskiem. Kolejny dzień się kończył, przeleciał cicho przez palce, niezauważony. Na niebie zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy. Migotały, jakby śmiały się z sytuacji Julie. Chociaż one były daleko, nie musiały przeżywać takiego nieszczęścia jak ona.
Dziewczyna stwierdziła, że nie ma sensu dalej włóczyć się po domu, ponieważ i tak nie ma gdzie uciec i gdzie iść. Poszła do swojego pokoju, rzuciła zgniecioną sukienkę w kąt i przebrała się w piżamę. Weszła pod puchową kołdrę i popatrzyła w sufit. Musi uciec, musi zacząć od nowa. Z Lilith i Honoratą, Giuseppe’m i Giovanną albo bez nich.
Sen przyszedł szybko, niespodziewanie. I na pewno nie był zwykłym snem.
Siedemnastolatka znajdowała się na jakimś polu. Nie było tam żadnych drzew, roślin, trawy – tylko twarda, popękana ziemia. Bezgwiezdna noc, gdzie jedyne światło dawał blask księżyca.
Zdała sobie sprawę, że nie jest sama. Jakieś piętnaście metrów od niej coś leżało. Podeszła ostrożnie bliżej i spostrzegła, że to Honorata. Albo raczej jej ciało. Wysuszone z krwi, z rozerwanym gardłem, przerażeniem w oczach, otwartą klatką piersiową. Julie natychmiast odskoczyła ze strachem od zwłok. Kto to zrobił?!
Chciała uciec, ale nie wiedziała, w którą stronę. Przed oczami miała tylko martwą siostrę, więc nie zauważyła sporego kamienia i upadła.
Gdy uniosła wzrok zobaczyła, że ktoś idzie w jej stronę. Chciała się rzucić i wrzasnąć, prosząc o pomoc. Jednak postać była malutka, niewiele ponad metr wzrostu. Coś ciemnego kapało z jej dłoni, a dziewczyna zdała sobie sprawę, że to krew. Krew Honoraty.
Ze strachu głos ugrzązł jej w gardle. Księżyc oświecił postać, więc mogła zobaczyć pełny wygląd. Jednak to, co zobaczyła, przerosło jej najśmielsze obawy.
Mały, krwiożerczy potwór stał naprzeciwko Juliette. Czerwone włosy opadały na siną twarz, przesłaniając trochę oczy, których białka były czarne, a źrenice rozszerzyły się na całe tęczówki. Wpatrywały się w nią z głodem. Poniżej długie, ostre kły, na których było widać resztki krwi opierały się o zbyt duże wargi.
Dziwne dziecko – bo na dziecko wyglądało – zrobiło kilka kroków w stronę swojej następnej ofiary. Dopiero teraz Julie zauważyła wielką, ziejącą czernią dziurę w miejscu serca, jakby tkwił tam niedawno kołek. Ubranie ledwie zakrywało ciało, całe w sińcach i przebarwieniach.
- Juliette...
Dziewczyna chciała zapytać, skąd To Coś zna jej imię, ale głos nie chciał się z niej wydobyć. Nie mogła krzyczeć, nawet nie mogła szeptać.
- Tyle lat...
Juliette gorączkowo zastanawiała się, skąd dziecko ją zna. Skąd wie, że jest wampirem, dlaczego zabiło Honoratę.
Potwór zrobił jeszcze kilka kroków i doskoczył do szyi wampirzycy. Julie krzyknęła, a po chwili krew zalała jej płuca i gardło. Dziecko połamało jej kości i zaczęło wypijać płyn z jej żył.
Julie obudziła się z krzykiem, na podłodze. Poczuła, że jest cała mokra. Sen był realistyczny, nawet za bardzo. Przypomniała sobie to dziwne dziecko, a po chwili cała zesztywniała. W jej umyśle pojawił się jeden krótki wyraz, który ją zszokował, który nie powinien być prawdą.
Kilkanaście minut później była już spakowana, przebrana i gotowa do ucieczki. Nie wiedziała, skąd się to u niej wzięło; strach ją przerósł, a nawet się tego nie spodziewała. Trzęsącymi się rękoma napisała list do stryjka z przeprosinami i położyła go na pościelonym łóżku. Niezauważalnie z jej oka spłynęła pojedyncza łza.
Wyszła, by obudzić Honoratę. Zbliżała się czwarta rano, niebo powoli bladło. Siostra będzie niezadowolona, ale wkrótce pojmie przerażenie i to, co nad nimi czyha. Może nie natychmiast, ale niedługo tak.
Weszła i cicho zamknęła za sobą drzwi. Honorata spała, prawa ręka zwisała z krawędzi łóżka. Proste włosy opadały na jej blade policzki, wokół oczu widać było ślady po wyschniętych łzach. Julie się nie zdziwiła; po tym, co przeszły, ona też często płakała przez sen i nie tylko.
Bezszelestnie podeszła bliżej i trąciła Honey w ramię. Ta przez chwilę kręciła się w każdą stronę, a po chwili otworzyła ciemnoniebieskie oczy, tak odmienne barwą od oczu siostry. Podniosła się na łokciach i przechyliła głowę na bok, badając sytuację.
- Juliette, dobrze się czujesz?! – Warknęła, odrobinę za głośno. – Jest czwarta nad ranem! Nawet wampiry o tej porze śpią!
- Honorato, proszę – dziewczyna usiadła na łóżku. – Posłuchaj mnie, to ważne. Chodzi o nas, o... Nyks – z trudem wymówiła to imię – o niebezpieczeństwo, jakie nam grozi.
- Też miałaś sen? – Honorata otworzyła szerzej oczy. – O małym, dziwnym wampirze...?
- Tak. Ja wiem, kim on jest – Julie z trudem przełknęła ślinę.
- Nie poznałam jej. To dziwne – stwierdziła Honorata.
- Cornélie. To jest Cornélie, Honorato.
- Julie, to nie jest nasza siostra – powiedziała krótko starsza. – On nie żyje.
- Nie zauważyłaś w tym śnie rany w miejscu serca? – Julie podniosła jedną brew.
- No, niby tak – Honorata odrzuciła pościel i wstała, przeciągając się. – Ale przecież jesteśmy tu bezpieczne, zapomniałaś? Stryj nas ochrania.
- Do czasu – stwierdziła Juliette, rzucając siostrze suknię podróżną wykonaną z beżowego materiału.
- Mamy uciekać przed snami? – Dziewczyna szybko założyła podane ubranie. – Nyks może chciała nas tylko ostrzec, ale to nie znaczy, że to prawda.
- Cały czas zmieniasz zdanie – Julie przewróciła oczami i podała Honoracie buty.
- Wybacz, że teraz jesteś moją jedyną rodziną i martwię się o ciebie.
- Jedyną najbliższą – Juliette zaakcentowała to słowo – rodziną.
Obie szybko i sprawnie powrzucały najpotrzebniejsze rzeczy do torb. Nie było tego dużo, ale wystarczy na kilka dni, może tygodni.
Po kilku minutach zeszły cicho po schodach i skierowały się w stronę wyjścia. Juliette chciała załatwić to jak najszybciej, bo z każdą sekundą była coraz mniej przekonana do swoich uczuć. Nie chciała zostawiać Giovanny z okropną macochą, ale z drugiej strony ona nie mogła wytrzymać z Jessiką.
- Gdzie idziecie? – Usłyszały z chwilą dotknięcie klamki.
Miedzianowłosa pięciolatka stała za nimi, obok jej nóżek leżała mała torba. Przyglądała się kuzynkom ze smutkiem w zielonych oczach.
- Giovanno, my... – Zaczęła Julie. – Musimy wyjechać.
- Weźcie mnie ze sobą – powiedziała dziewczynka spokojnie.
- G. jesteś... za mała – kiedy Giovanna chciała zaprotestować, Honorata dodała – wiem, że nad wiek dojrzała, jednak twój tata będzie się martwił.
- Ja tu bez was nie wytrzymam – mała spojrzała błagalnym wzrokiem.
Siostry popatrzyły na siebie. Ucieczka już była złym pomysłem, ale wzięcie kuzynki jeszcze gorszym – wuj pomyśli, że ją porwały. Ruszy za nimi w pościg, byleby odzyskać córkę. Jessica nawet palcem nie kiwnie, to pewne. A Giovanna ze swoją perswazją byłaby im bardzo pomocna.
- Weźmiemy cię – powiedziała Honorata.
Dziewczynka szybko wzięła torbę i podbiegła do kuzynek z uśmiechem na twarzy. Szybko wyszły, nie oglądając się za siebie i ruszyły w stronę wstającego słońca.





